"Podejrzany nie przyznał się do stawianych zarzutów i złożył stosowne wyjaśnienia. Na tym etapie nie możemy udzielać dalszych szczegółowych informacji" – powiedział w czwartek PAP prok. Rafał Porębski z zakopiańskiej prokuratury.

Pawłowi Dziubasikowi (nazwisko podane na życzenie podejrzanego - PAP) grozi do 5 lat więzienia. Śledczy stwierdzili, że to właśnie on był osobą odpowiedzialną za utrzymanie należytego stanu technicznego zawalonej drewnianej bramy.

12 marca przy popularnej stacji narciarskiej w Białce Tatrzańskiej runęła masywna drewniana brama witająca turystów, przygniatając dwie osoby. Kobieta zmarła na miejscu, chłopiec w bardzo ciężkim stanie został przetransportowany śmigłowcem do Uniwersyteckiego Szpitala Dziecięcego w Krakowie-Prokocimiu. Mimo wysiłków lekarzy nie udało się go uratować.

Zarząd spółki Bania z Białki Tatrzańskiej poinformował PAP w czwartek, że według niego był to nieszczęśliwy wypadek i, że, jego zdaniem, żadna z osób zarządzających spółką nie jest odpowiedzialna osobiście za tragedię.

"Jesteśmy głęboko przekonani, że to dramatyczne wydarzenie było nieszczęśliwym wypadkiem. Ani (oskarżony - PAP) Paweł Dziubasik, ani żadna z osób zarządzających spółką nie jest odpowiedzialna osobiście za tragedię, do której doszło na terenie przez nas zarządzanym" – napisał w oświadczeniu dyrektor hotelu Bania Stefan Stopa.

W przesłanym PAP oświadczeniu zarząd spółki Bania nie zgadza się z prokuratorskimi zarzutami i przyjmuje je jako "naturalny etap prowadzonego postępowania". Zarząd zadeklarował jednocześnie, że pozostaje do dyspozycji rodziny ofiar i deklaruje pełną współpracę z organami sprawiedliwości.

"Wszyscy głęboko współczujemy rodzinom ofiar. Wypadek był dla nas szokiem. Nasi pracownicy obecni na miejscu zrobili wszystko, by natychmiast udzielić pomocy poszkodowanym" – czytamy w komunikacie spółki Bania.

Zarząd spółki po wypadku zorganizował akcję krwiodawstwa na potrzeby szpitala, w którym był leczony chłopiec.

Z ustaleń Powiatowego Inspektora Nadzoru Budowlanego w Zakopanem przeprowadzonych tuż po wypadku wynikało, że konstrukcja była postawiona nielegalnie, bez wymaganych zezwoleń. Inspektorzy stwierdzili też, że drewniane słupy, podtrzymujące zwieńczenie "witacza", były zbutwiałe. Początkowo nikt nie chciał się przyznać do wzniesienia feralnej konstrukcji. Stała ona bowiem na działkach dwóch właścicieli, ale wzniósł ją i dozorował kto inny.

 

(PAP/ew)