"Są lekarze, którzy dyżurują po dwie, trzy doby na kilku stanowiskach jednocześnie" - mówi reporterce Radia Kraków Łukasz Goliński, pulmonolog ze szpitala w Proszowicach. "Lekarze, którzy mają w cudzysłowie dwa oddziały pod sobą, muszą biegać między budynkami, po różnych piętrach. Na przykład lekarz, który zabezpiecza Oddział Chorób Wewnętrznych, dyżuruje też na Oddziale Neurologii. Nie jest neurologiem, ale są tam pacjenci, którzy potrzebują pomocy" - zauważa Goliński. 

"Mamy oddziały typu pediatria. Tam od kilku miesięcy dwóch lekarzy dyżuruje non stop, co drugi dzień. Są oddziały, na których lekarze dyżurują po kilka dni. To niebezpieczne nie tylko dla zdrowia i życia tych lekarzy, ale także dla zdrowia i życia pacjentów - dodaje Piotr Watoła z Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy. 

Pracownicy szpitala narzekają też, że w oddziale obserwacyjno-zakaźnym pracuje tylko ordynator i jeden asystent, a oddział intensywnej terapii opiera się na pracy lekarzy kontraktowych.

Lekarze z Proszowic stawiają więc sprawę na ostrzu noża i grożą złożeniem zbiorowego wypowiedzenia z pracy. Nie godzą się na niskie stawki wynagrodzeń i pracę przez kilka dni bez przerwy. Związkowcy opisują sytuację jako tragiczną. Dyrekcja natomiast odpowiada, że jest nie gorzej, niż w innych szpitalach. Dyrektor Janina Doba tłumaczy też, że "robi co może". 

"Dawaliśmy ogłoszenia niejednokrotnie, w gazetach, w Izbie Lekarskiej. Ostatnie było w kwietniu. Nikt się nie zgłosił" - twierdzi dyrektor placówki. 

Pracowników szpitala to nie dziwi. Pensja nie jest zachęcająca - lekarz z dwiema specjalizacjami zarabia niewiele ponad 3 tysiące złotych na rękę. Jest jeszcze inny powód, dla którego nie chcą się tu zatrudnić nawet początkujący lekarze. "Usłyszałem od studentki 5 roku Collegium Medicum UJ, że chodzi fama na naszej macierzystej uczelni, by nie dać się złapać na staż, ani pracę w tym szpitalu" - mówi Goliński. 

 

 

Lekarze domagają się zmiany sytuacji. Dają dyrekcji dwa miesiące na zatrudnienie dodatkowego personelu. "Proszę mi wierzyć - gdyby nie zależało nam na szpitalu, to już by nas tutaj nie było. W tej chwili rynek należy do lekarzy. Lekarzy brakuje. Jeżeli nic się nie zmieni, w ciągu dwóch miesięcy ja i większość moich kolegów złożymy wypowiedzenie. Dyrekcja będzie miała wtedy ok. dwóch, trzech miesięcy na znalezienie nowej kadry" - zapowiada pulmonolog z proszowickiej placówki. 

Związkowcy są zdeterminowani i grożą, że jeśli sytuacja w szpitalu się nie poprawi w ciągu kilku dni zgłoszą również do prokuratury zawiadomienie o łamanie przez dyrekcję szpitala praw pracowniczych.

W środę w tej sprawie zwołano zarząd powiatu. Zarząd zebrał się przed południem, aby tę sprawę omówić. Nie wiadomo jednak, jakie zapadły wnioski, ponieważ starosta nie chce na ten temat rozmawiać.

 

 


 

Pełna treść oświadczenia ws. proszowickiego szpitala:

"Jako przewodniczący Zarządu MOT Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy, jedynego związku zawodowego uznanego sądownie za reprezentatywny dla zawodu lekarza w Polsce informuję, że zwróciłem się w dniu dzisiejszym  z pismem do Starosty Powiatu Proszowickiego, w którym proszę Go o interwencję w sprawie konfliktu jaki istnieje w szpitalu w Proszowicach między dyrektorem szpitala panią Janiną Dobaj, a zatrudnionymi tam lekarzami. 

W ostatnim czasie spotkałem się wielokrotnie z lekarzami szpitala w Proszowicach. Z relacji lekarzy wynika, że atmosfera pracy w szpitalu jest fatalna, a winę za to ponosi jego dyrektor pani Janina Dobaj. Moim zdaniem uznała ona, iż najlepszym sposobem zarządzania szpitalem jest wprowadzenie atmosfery strachu i niepewności zatrudnienia oraz przedmiotowe traktowanie lekarzy.

Tymczasem niepodważalnym faktem jest, że obsada lekarska w szpitalu jest tak mała, iż lekarze muszą brać nadmierną ilość dyżurów, nawet gdyby tego nie chcieli, aby szpital mógł funkcjonować bez przerwy. Z tego też powodu lekarze na dyżurze zatrudniani są przez dyrekcję na podstawie umów cywilno-prawnych, a nie na podstawie umowy o pracę. Chodzi o to, aby ominąć przepisy o czasie pracy.

Nic dziwnego, że w takiej atmosferze lekarze nie chcą pracować w szpitalu w Proszowicach, co pogarsza i tak już niełatwą sytuację kadrową szpitala. Braki kadrowe są obecnie praktycznie we wszystkich oddziałach. Zupełnie tragiczna sytuacja jest w Oddziale Pediatryczny gdzie lekarz dyżuruje co drugi dzień bez przerwy od wielu miesięcy. Sposób w jaki dochodzi do zmuszania lekarzy do pracy na kilku oddziałach jednocześnie budzi także wielki sprzeciw lekarzy. Powoduje on bowiem dezorganizację pracy poszczególnych oddziałów szpitalnych, co uderza nie tylko w lekarzy, ale też w pacjentów pozostających pod ich opieką. Na lekarzy ściąga jednak dodatkową odpowiedzialność karną za narażanie pacjentów na niebezpieczeństwo, mimo, że winę za ten stan ponoszą osoby zarządzające szpitalem, a nie na lekarze.

Konfrontacyjny i arogancki (w stosunku do lekarzy) sposób zarządzania szpitalem w Proszowicach źle służy temu szpitalowi. Co więcej może doprowadzić już w niedługim czasie do paraliżu jego funkcjonowania poprzez masowe zwolnienie się lekarzy z pracy. Jestem przekonany, że samorząd powiatowy w Proszowicach, który jest organem założycielskim szpitala jest zainteresowany dobrym jego funkcjonowaniem. Stąd moje pismo do Starosty Powiatu Proszowickiego.  O piśmie tym poinformowałem również panią dyrektor Dobaj oraz władze PSL – partii, która tworzy władze powiatu włoszczowskiego.  


Piotr Watoła – przewodniczący Zarządu"

 

 

 

(Teresa Gut/ko)