Zapis rozmowy Jacka Bańki z Markiem Lasotą, szefem krakowskiego oddziału Instytutu Pamięci Narodowej.

„Historia wciąż dzieli Polaków, dlatego nadmierne celebrowanie rocznic nie wyjdzie nam na dobre” - tak mówił dzisiaj w Radiu Kraków poseł Łukasz Gibała. Pan się z tym zgadza?

- Nie do końca. Myślę, że jednak coś takiego jak celebrowanie ważnych rocznic jest potrzebne. To element tożsamości społeczeństwa. Byłbym powściągliwy przed zdaniem, które spycha celebracje na margines. Wszystkie społeczeństwa zachodnie pielęgnują pamięć. Byłem kiedyś w Paryżu podczas święta narodowego. Tam ten rozmiar był godzien pozazdroszczenia. Nie zgodzę się, ale można dyskutować nad formą świętowania.

Prezydent Komorowski mówi, że najważniejsze wydarzenia XX wieku to rodzaj maczugi politycznej. Okładamy się mocno czy jesteśmy raczej łagodni?

- Prezydent dostrzegł coś, co staje się naszą bolączką. To upolitycznienie tego, co łączy naród. Przypomnę jedną z rocznic Powstania Warszawskiego, jak doszło do skandalicznego zachowania części uczestników. Wtedy dały znać o sobie emocje polityczne, które odzwierciedlają dzisiejsze podziały. Jak mówimy, że pewne rocznice mogą dzielić to jest to niepokojące. Nie potrafimy wzbić się ponad podziały gdy stoimy nad grobami.

Jest jeszcze jedno zjawisko. Chodzi o to, że dzięki obecności historii w życiu politycznym, młodzi ludzie pokochali najnowszą historię. Pan to dostrzegł?

- Tak. To jest fenomen. Nie umiem ocenić na ile on jest specyficznie polski, ale patrząc z perspektywy IPN i naszych wydarzeń edukacyjnych, zainteresowanie młodzieży gimnazjalnej i licealnej jest duże. To jest proces narastający. Oni się identyfikują z rocznicami. W zeszłych latach w trakcie koncertów ku czci Żołnierzy Wyklętych, widownia składała się w większości z 20-latków. To zastanawia. Można to tłumaczyć. Chyba na początku naszej niepodległości przespaliśmy podkreślanie historii. Jak to około 5 lat temu zaczęło nabierać rozmachu, młodzież to podchwyciła i odreagowuje ostatnie 15 lat.

Jak pan widzi licealistów w podkoszulkach z Żołnierzami Wyklętymi to pana to cieszy czy zastanawia?

- Zastanawia. Nie jestem zwolennikiem gadżetów. Nie przekonują mnie typowe formy przekazu jak T-shirty, gdzie umieszcza się treści zastrzeżone. One są intymne. Tu nie jestem entuzjastą, ale najważniejsze, żeby ten młody człowiek w koszulce nie siedział z puszką piwa.

Dawniej nosiło się nadruki Iron Maiden. Dziś się nosi Żołnierzy Wyklętych. Paradoksalnie od jednego do drugiego nie jest tak daleko, dzięki popkulturze.

- Nieraz obserwowałem w telewizji imprezy sportowe. Tam patriotyzm jest podkreślany. Proszę zobaczyć, że Niemcy, gdy ich piłkarze odnosili sukcesy, zaczęli się identyfikować z barwami. To zjawisko naturalne. Wracając do naszego patriotyzmu stadionowego to powiem, że jak kilka miesięcy temu uczestniczyłem w kanonizacji Jana Pawła II i powiodłem wzrokiem po placu to nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że to są transparenty z transmisji sportowych. Jak ograniczymy nasz patriotyzm do spektakularnych wydarzeń to się okaże, że to jest powierzchowne a nie wypływające z głębszej refleksji. Tak jest z koszulkami. Jak młody człowiek potrafi powiedzieć co nosi na koszulce to dobrze, ale jak to jest dla niego to samo co nadruk zespołu muzycznego to jest źle.

Mówi pan o modzie, ale to może jest zjawisko poważniejsze? Może przez to fabrykujemy naiwny mit naszej historii i wydarzeń związanych z XX wiekiem?

- Mitotwórstwo jest nieuniknione. Każde społeczeństwo, które odbudowuje swoją państwowość, musi odwoływać się do mitów. Tak było w II RP. Swoje mity tworzyli też komuniści w PRL, one nadal tkwią w świadomości ludzi. Nawet są przenoszone na młodsze pokolenia. Jak takie mity będą kształtowały tożsamość młodych ludzi, którzy się wychowują w III RP to ważne jest, że by to były budujące mity, nawet jak polegają na odwoływaniu się do znaków. Temu nie należy stawiać tamy. To wyzwanie dla tych, którzy są powołani do tego, żeby rzeczy wypełniać treścią.