Zapis rozmowy Mariusza Bartkowicza z europosłem PO, Bogusławem Sonikiem.

 

Zaczyna się drugi tydzień strajku szkolnego. Premier przed wyjazdem do Brukseli apelował, by egzamin ósmoklasistów odbył się bez problemów. Zaapelował też o zawieszenie protestu na święta. Jak pan ocenia perspektywy protestu nauczycieli?

- To jest wynik narastającej frustracji nauczycieli. Nie tylko spowodowanej płacami, ale też sprawą reformy, która przewróciła system edukacji. W sytuacji takiej nauczyciele pokazali determinację i pewną solidarność. Protest rozlał się na cały kraj. Rząd musi tę determinację brać pod uwagę. Każdy rząd musi rozwiązywać problemy, nie podsycać je. Tu jest duża odpowiedzialność rządu, żeby dojść do porozumienia z nauczycielami. Z drugiej strony wierzę, że nauczycielom leży na sercu dobro uczniów. Według mnie dzieci nie powinny być poszkodowane.

 

Myśli pan, że premier powinien z okrągłym stołem w oświacie czekać na czas po Wielkanocy, czy rozmowy powinno zostać podjęte niezwłocznie, jak chce tego ZNP?

- Rozmowy powinny być niezwłoczne. W sierpniu 1980 władza komunistyczna po próbach stłumienia strajku zdecydowała się na otwarte rozmowy. Nie powinno być tutaj wahania przed podjęciem rozmów. Trzeba uszanować nauczycieli. Sytuacja w oświacie od lat wymaga głębokiej reformy. Trzy lata temu mieliśmy nie reformę, ale zmianę ideologiczną. Nauczyciele są gotowi do rozmowy o głębokiej reformie, nie tylko o 1000 złotych. Rozmowy trzeba zacząć natychmiast.

 

Pan liczy, że nauczyciele wykażą się odpowiedzialnością wobec uczniów. Słyszał pan jednak głos szefa ZNP Sławomira Broniarza, który mówił, że obawia się o los matur.

- Tak jest w każdym konflikcie. Dwie strony potrząsają tarczami pokazując siłę. Po to jest rząd, żeby łagodzić napięcia. On ma w ręku wszystkie instrumenty. Determinacja nauczycieli jest spowodowana tym, że mówiono im, że nie ma pieniędzy, ale nagle są miliardy na kampanię wyborczą. Koledzy z PiS prowadzą kampanię do Parlamentu Europejskiego. Ich tematem jest „Piątka” i środki finansowe rzucone na ten odcinek wyborczy.

 

Rzecznik prasowy Forum Związków Zawodowych Grzegorz Sikora w weekend mówił dla Onetu, że temperatura sporu i determinacja jest tak wysoka, że na dzisiaj wszystko zmierza do konfrontacji na ogromną skalę. Mówił nawet, że może to być polska edycja żółtych kamizelek, bo pedagodzy to tylko czubek góry lodowej.

- Nie ma sytuacji rewolucyjnej. To rozbudzenie oczekiwań różnych, pomijanych do tej pory, grup społecznych może spowodować, że inni ustawią się w kolejce. Nie sądzę, że będzie jak we Francji, ale trzeba to brać pod uwagę. Oczekiwania są.

 

To by tłumaczyło opór rządu przed spełnieniem postulatu 30% podwyżki, bo być może inne grupy z budżetówki by się ustawiły w kolejce.

- Sam rząd się zapędził w kozi róg. Mówią od lat, że są pieniądze, używają tych środków do świadczeń. W tej chwili zorientował się rząd i premier, że pieniędzy nie ma. Stąd taki hamulec wciśnięty. Sytuacja wybrzmiała już tak, że musi być jakieś rozwiązanie. W sytuacji gdy rozpocząłby się ten okrągły stół, może znajdą się inne sposoby dojścia do porozumienia.

 

Trwa kampania przed wyborami do Parlamentu Europejskiego, chociaż w debacie nie ma wielu europejskich treści. W weekend podczas konwencji PiS w Lublinie taki wątek się pojawił. Prezes Kaczyński zadeklarował, że nie będzie zgody Zjednoczonej Prawicy na wejście Polski do strefy euro. Co sądzi o tym PO?

- Wprowadzenie euro wymaga zmiany konstytucji. Nikt nie ma w najbliższej perspektywie większości, żeby konstytucję zmieniać. To zagrywka techniczna, marketingowa. PO jest zdania, że trzeba wprowadzić euro, gdy sytuacja gospodarcza na to pozwoli. Od lat nie toczy się debata o tym, czym jest wprowadzenie euro. To musi być poprzedzone szeroką debatą. Musimy być przygotowani, że w pewnym momencie trzeba będzie podjąć taką decyzję.

 

To była zbyt daleko idąca deklaracja, gdy w listopadzie na kongresie Europejskiej Partii Ludowej w Helsinkach szef PO Grzegorz Schetyna mówił, że po odsunięciu PiS od władzy zaproponuje dołączenie Polski do strefy euro?

- Taka propozycja może paść, ale to wymaga konsensusu wszystkich obywateli i zmiany konstytucji. To głos, który mówi, że zależy nam na wejściu do strefy euro. To przesłanie do europejskich polityków. Jesteśmy gotowi na debatę na ten temat w sytuacji, kiedy nie będzie to szkodą dla naszej gospodarki.

 

Był pan zaskoczony tym, że senator Jan Rulewski – legenda opozycji demokratycznej – opuszcza szeregi PO? Jak mówił, „PO, w której jestem członkiem klubu parlamentarnego, przesunęła środek ciężkości w kierunku lewicowym. Pochodną tego są sojusze na listach wyborczych. Stanowi to zaprzeczenie wartości, o które walczyłem przez ponad 50 lat swojej aktywności”.

- Janek Rulewski zawsze był indywidualistą. On chyba nawet nie był członkiem PO, ale członkiem klubu. On ponad rok temu zawiesił swoje członkostwo w klubie PO w Senacie. Teraz dochodzi do takich wniosków. Koalicja Europejska powstała po to, żeby potwierdzić naszą wolę bycia w UE. To ma pokazać szeroki konsensus. Tak było w 2003 roku w czasie referendum. Koalicja Europejska gromadzi ludzi z różnych ugrupowań, ale zjednoczonych w intencji potwierdzenia naszego udziału w Europie. Janek Rulewski przesadza.

 

Pan jednak odczuł efekt tego szerokiego porozumienia koalicyjnego. Jest pan na 5 miejscu na liście. Przed panem, oprócz przedstawicielki PO, jest przedstawiciel PSL, SLD i Zielonych.

- Ja przyzwyczaiłem się, że nigdy nie miałem komfortu na listach. Zawsze liczyłem na głosy wyborców, którzy mogą wybrać dowolnego kandydata. Z piątego miejsca jest szansa. Nikt nikomu nie gwarantował nigdy komfortu w polityce.

 

Kiedy obserwuje pan sondaże sprzed kilku dni, gdzie w wyborach do PE Koalicja Europejska nawiązuje równy pojedynek z PiS, ale w sondażach sejmowych sama Platforma zdobywa często dwa razy mniej punktów niż PiS, ma pan wrażenie, że opozycja jest skazana na to, żeby szerokim blokiem iść w wyborach do Sejmu i Senatu?

- Kiedyś to przeżyliśmy. Powstał Komitet Obywatelski, który gromadził różne osobistości w wyborach do Sejmu. To pokazuje, że powinna zostać stworzona jakaś podstawa do kontynuowania koalicyjnego marszu w jesiennych wyborach.

 

Myśli pan, że w tym porozumieniu jesiennych będą Ludowcy? Oni mówili, że traktują Koalicję Europejską jako chwilowy eksperyment, ale do Sejmu i Senatu chcą startować pod własnym szyldem.

- Zobaczymy. Oni to uzależniają od wyników wyborów europejskich. Wygrana w wyborach do PE skłoni ich do tego, żeby iść dalej razem.