Uznaje to za swój obowiązek? A może szuka pocieszenia? „To tylko koniec świata” nie przynosi odpowiedzi na żadne z nasuwających się od razu pytań. Dolan buduje bowiem swoją psychodramę (opartą na sztuce teatralnej Jeana Luca-Lagarce'a) na niedopowiedzeniach.

Przeszłość w filmie zostaje owiana tajemnicą, jakby nigdy się nie wydarzyła. Powraca tylko w impresyjnych retrospekcjach uruchamianych przez ulotne momenty szczęścia lub przedmioty, które niewidziane przez lata wywołują nostalgiczne wizje. Świat widziany oczami wyobraźni (i chyba też duszy) skąpany jest w słońcu w przeciwieństwie do ponurej i klaustrofobicznej rzeczywistości. Więzy między najbliższymi z jakiegoś powodu zostały bowiem dawno przerwane i nie ma już powrotu do tego co było. Ale siła uczucia, jak przekonuje Dolan, nigdy nie wygasa w rodzinie.

W „To tylko koniec świata” powracają za to znane z twórczości kanadyjskiego reżysera motywy. Skomplikowane relacje rodzinne obrazują tu matki (Nathalie Baye) kochające swoich synów nieudolnie, ale do szaleństwa, nieobecni ojcowie, osierocone siostry (Lea Seydoux) czy wyzuci z uczuć bracia (Vincent Cassel), którzy zamiast zastygnąć w przyjacielskim uścisku wolą rzucać się na najbliższych z pięściami, a nawet zahukane, potulne i łatwo ulegające wpływom swoich mężów szwagierki (Marion Cotillard). Rodzina nie ma sobie nic do powiedzenia, poza wiadrem wylewanych na siebie pomyj, bo jej członkowie wiedzą o sobie niewiele. Ich język budują, jak mówi Louis, zdania eliptyczne – z wyrwą – której nie sposób zasklepić. A jednak coś ich do siebie nieustannie przyciąga i zarazem brutalnie odpycha. Coś od czego nie sposób uciec. Uczucie? „Kocham Cię i nikt mi tego nie odbierze” – mówi do Louis jego matka.

To również opowieść o obcości – temacie równie intensywnie eksplorowanym przez Dolana w jego poprzednich filmach, jak choćby w znakomitej „Mamie” – którą reżyser i tu portretuje w autorski, rozpoznawalny, niezwykle sensualny sposób. Charakterystyczne dla stylu Dolana są przede wszystkimi zmysłowe, ukazywane w zwolnionym tempie zbliżenia fragmentów ciał bohaterów, którym towarzyszy zwykle doskonale dobrana muzyka. Te audiowizualne sekwencje rozładowują w „To tylko koniec świata” wszechobecne napięcie. W filmie tym temperatura emocji rośnie bowiem wprost proporcjonalnie do aury panującej za oknem. W środku jednak upalnego lata, jak to zwykle bywa, przychodzi też czas na burzę. Czy przyniesie ona oczekiwane przez bohaterów oczyszczenie?