W roku śmierci Pyjasa i powstania SKS-u uczyłem się drugiej klasie liceum. Jednak kiedy trzy lata później brałem udział w zakładaniu NZS-u na UJ, mogłem to robić dzięki zachęcie i pomocy starszych kolegów z SKS, którzy Pyjasa znali. Dziesięć lat później, jego przyjaciel, Bronisław Wildstein zatrudnił mnie w Radiu Kraków, którego redaktorem naczelnym został po powrocie z emigracji. Było dla niego oczywiste, że po upadku komuny śledztwo w sprawie śmierci Pyjasa będzie wznowione i dokończone. Nie pomylił się tylko co do wznowienia.

Zapewne nie dowiemy się już, czy komunistyczna bezpieka planowała zabójstwo Pyjasa, czy też esbecy (lub wynajęty przez nich zbir) bili za mocno. Zbir, który przechwalał się, że za skatowanie studenta dostanie 100 dolarów, zginął „spadając ze schodów”. Szkolny kolega Pyjasa, Stanisław Pietraszko, który jako ostatni widział go żywego w towarzystwie obcego mężczyzny, wkrótce utonął, choć nikt nie widział, by wchodził do wody. Bronisław Wildstein, w czasie gdy szefował Radiu Kraków, zachęcił jedną z reporterek do nagrania rozmowy z prof. Markiem, który w 1977 roku podpisał się pod ekspertyzą, wedle której Pyjas potknął się po pijanemu na schodach. Ten sam prof. Marek nieświadom, że jest nagrywany, powiedział później dziennikarce Radia Kraków, że ktoś Pyjasowi „dał w mordę”.

Gorąco popieram pomysł Wildsteina. Upamiętniania ofiar komunizmu nigdy za wiele, a Stanisław Pyjas był ofiarą dręczoną przez ten system na wiele sposobów. Był inwigilowany przez esbeków i przez tajnych kapusiów, w tym przez swego najbliższego przyjaciela Lesława Maleszkę (w wolnej Polsce redaktora Gazety Wyborczej pastwiącego się na jej łamach nad ideą lustracji). Pyjas był osaczony, zdradzony, oczerniany w anonimach, zatrzymywany, zastraszany. A w końcu zatłuczony na śmierć.

Czym naraził się komunie w wersji gierkowskiej? Tym, że żyjąc i studiując w sowieckim protektoracie zwanym PRL, chciał być człowiekiem wolnym, zachowywał jak człowiek wolny i upominał się o wolność dla innych: wolność myślenia, czytania, pisania, mówienia, wspólnotowego działania.

Kolejne roczniki młodych ludzi studiujących w Krakowie powinny wiedzieć o tym, kim był i czego chciał Pyjas, a dzięki pomnikowi będą (mam nadzieję) mogli na własne oczy dostrzec, że postacią heroiczną był ich rówieśnik, jeden z tysięcy ówczesnych studentów, z pozoru zwyczajny. Tak sobie wyobrażam, zaklętą w brąz lub w kamień, postać Pyjasa przed „Żaczkiem” (w którym on sam też waletował): bez cokołu, naturalnych rozmiarów, z chlebakiem na ramieniu, w drodze na zajęcia, do biblioteki, na rozdawanie ulotek, na zbieranie podpisów w obronie przyjaciela przed relegacją ze studiów, w drodze do piwiarni, w drodze do wieczności.

Dzień przed 40. rocznicą śmierci Pyjasa, 6 maja odbyła się w Warszawie impreza o nazwie „marsz wolności” zorganizowana przez Platformę Obywatelską. Maszerowali w nim również byli esbecy rozgoryczeni obcięciem im emerytur. Solidaryzował się z nimi w tym marszu były solidarnościowy minister spraw wewnętrznych, Andrzej Milczanowski. Ten sam, który w roku 1991 po wznowieniu śledztwa w sprawie śmierci Stanisława Pyjasa nie zgodził się na odtajnienie danych tajnych współpracowników bezpieki, których przesłuchanie mogło to śledztwo posunąć do przodu. Z braku postępów śledztwo zostało, również wtedy, umorzone. Dopiero w 2001 roku udało się skazać dwóch spośród esbeków, którzy z premedytacją utrudniali dochodzenie prokuratorskie w roku 1977. Dostali wyroki w zawieszeniu.

Prezydent Lech Kaczyński w roku 2006 odznaczył pośmiertnie Stanisława Pyjasa Krzyżem Komandorskim Odrodzenia Polski. Uczczenia Go pomnikiem – widzialnym znakiem pamięci i czci - potrzebują wszyscy, którzy rozumieją sens dziękowania umarłym dla podniesienia żyjących. Ale ujawni się też inny sens tej formy upamiętnienia Stanisława Pyjasa. Myślę, że jego pomnik będzie padał ofiarą „nieznanych sprawców”; być może tych samych, którzy bezczeszczą popiersia Niezłomnych w Parku Jordana…