A skoro mowa o kolejkach, to przypomina mi się piosenka do słów Ernesta Brylla. „Za czym kolejka ta stoi” śpiewała Krystyna Prońko w czasach, gdy kolejki stały prawie za wszystkim. Prawie, bo nie przypominam sobie, by ustawiały się wtedy przed światłami na przejściach dla pieszych. Na taką kolejkę krakowianie musieli zaczekać do czasów obecnych. Jak doniosło Radio Kraków, kolejka do przejścia przez jezdnię ustawia się na Rondzie Kocmyrzowskim. Z powodu niedokończonego remontu, jezdnię z chodnikiem łączy tam tylko wąski betonowy pomost, po którym piesi muszą poruszać się gęsiego, a że zielone światło zapala się tam na 8 sekund, kolejka do kolejnego zielonego musi się ustawiać. Rzecznik krakowskiego ZIKITU, nieoceniony pan Pyclik, poinformował, że wykonawcom robót – tu cytat „ nie udało się zakończyć wszystkich prac” i że mają oni – tu kolejny cytat – „problem z wykonywaniem naszych poleceń w celu zabezpieczenia placu budowy” - koniec cytatu. Od rzecznika ZIKITu dowiadujemy się zatem tego samego, co każdy może zobaczyć gołym okiem oraz tego, że wykonawca nie wykonuje poleceń inwestora. Cóż, widocznie może sobie na to pozwolić.

Nieznośnie ślimaczące się remonty ulic oraz masowa eksterminacja miejsc parkingowych w Krakowie to znaki szczególne finału kolejnej, ale zapewne nie ostatniej kadencji prezydenta Majchrowskiego. Nie ostatniej, bo zbyt wielu krakowskich wyborców zdaje się cierpieć na amnezję albo na masochizm. Z kolei partie polityczne, nie wyłączając najpotężniejszych, zdają się cierpieć na impotencję, ponieważ notorycznie nie staje im kandydatów, w których zwycięstwo one same potrafiłyby uwierzyć. Po Krakowie krąży nawet pogłoska, że w przyszłym roku Platforma Obywatelska zamiast wystawiać kolejnego własnego niewybieralnego kandydata, oficjalnie poprze Majchrowskiego, dzięki czemu zaoszczędzi na kampanii a potem będzie się chwalić, że wygrał jej kandydat.

A skoro mowa o sprawkach partyjnych, to z Radia Kraków dowiedziałem się również tego, że podczas posiedzenia sejmowej podkomisji do spraw nauki i szkolnictwa wyższego posłowie PiS poużywali sobie na gowinowym projekcie ustawy o szkolnictwie wyższym. Reformatorskie opus magnum wicepremiera z koalicyjnej partii „Porozumienie” posłowie PiS oskarżyli o neoliberalizm i sprzeczność z zasadami zrównoważonego rozwoju, na które powołał się w swej krytyce poseł Włodzimierz Bernacki, skądinąd profesor, „pochylony nad potrzebami mniejszych ośrodków akademickich". Z kolei posłanka Mirosława Stachowiak-Różecka wyraziła obawę, że „drogi słabszych i silniejszych uczelni będą się coraz silnej rozchodzić”.

Co do mnie, to z większą obawą myślę o sytuacji, w której drogi uczelni silniejszych i słabszych miałyby się coraz silniej schodzić, bo wtedy nici z marzeń o polskich Harvardach i Oxfordach. Zostanie nam coraz równiejszy dostęp do wyższej edukacji niższej jakości.

Oczywiście, można pocieszać się nadzieją, że retoryczne popisy posłów PiS-u miały jedynie dokuczyć wicepremierowi Gowinowi ku uciesze wicemarszałka Terleckiego. Ale pociecha to równie mizerna jak realna wysokość rabatów podczas polskiej wersji „czarnego piątku”.