W czasach kiedy jedynym chłodzącymi napojami /które zresztą podczas upalnego lata nie chłodziły, bo w sklepach nie było lodówek/, były upiornie słodkie oranżady, najlepszym rozwiązaniem był domowy syfon. Woda mineralna była rarytasem, w specjalistycznych sklepach dostępne były /czasami/ tzw.wody lecznicze, które nie nadawłay się w innych celach niż lecznicze do picia, bo miały obrzydliwy smak. Syfony były prawie w każdym domu, a najszczęsliwsi byli ci, którzy mieli blisko do punktu"nabijania syfonów".

Pierwszym syfonem, który zapamiętałam z dzieciństwa była - chyba jeszcze przedwojenna - wielka butla osłonięta ozdobną, srebrna siatką, strasznie ciężka. Zastąpił ją poręczniejszy syfon z szafirowego, grubego szkła, nabijany w punkcie przy ul.Józefa. Później pojawiły się naboje do syfonów...

Symbolem PRL był oczywiście uliczny saturator - niezgrabny wózek z gazowaną kranówką solo lub z sokiem i przechodnia szklaneczka, opłukiwana natryskowo w tej samej przez cały dzień /jak podejrzewam/ wodzie. Z tego właśnie powodu woda z saturatora nazywana była gruźliczanką. Strach pomyśleć, czym jeszcze można się było zarazić z tych potwornie brudnych szklanek. Na początku podstawówki namiętnie piliśmy ten, kultowy dziś, napój, wybiegając na przerwie do najbliższego saturatora, który stał na Basztowej między Długą a Krowoderską, przypięty łańcuchem do klamry w ścianie budynku. Dość szybko jednak zorientowaliśmy się skąd bierze się owa woda sodowa, bo wężyk podłączony był do kranu, służącego do polewania ulic. Brzegi, opłukiwanych byle jak szklanek, pokryte były różnymi kolorami szminek i czymś, czego pochodzenia lepiej było nie odgadywać. Tak więc rodzice mieli jednak rację, zabraniając nam picia tej wody...

A dziś saturatory wracają do łask - oczywiście w bardziej higienicznej wersji.

Woda z saturatora kosztowała 20 gr.. z sokiem 50 gr. Poźniej - odpowiednio - 50 gr i złotówkę. Nieco więcej w czasach, gdy piosenkę nagrały Wały Jagiellońskie i kiedy to ajent saturatora mógł podczas upalnego lata zarobić niezłe pieniądze. Młodszym wyjaśniam znaczenie słów w tekście piosenki :"rzucić sałatą" oznaczało - zarobić pieniądze :-)

Wróćmy do PRL-owskiego lata w wersji sielankowej. Któż wtedy nie robił sobie kolczyków z czereśni? Proszę uwaznie obejrzeć...

I to samo lato w wersji propagandowej...

Meteorolodzy zapowiadają fale upałów, które - jak powszechnie wiadomo - źle działają na nerwy, chciałam więc odpowiedzieć osobie, która pod moim ostatnim blogiem obrzuciła inwektywami innych komentujących i moich kolegów z redakcji a następnie obraziła się. Zapowiedziałam, że nie będę tolerować takiego zachowania, poprosiłam o kulturalne wypowiedzi. Kolejny wpis usunęłam a osoba ta zarzuciła mi stosowanie cenzury. Tym, którzy nie rozumieją słowa cenzura, przypomniałam dziś czasy słusznie minione, kiedy to cenzura była powszechnie stosowana. Pod moim blogiem nie będzie tolerancji dla osób, które obrażają i insynuują - i to nie jest cenzura.

Co zrobicie Państwo z osobą, która wprosiła się do Was na przyjęcie, obraziła gospodarzy i gości, napluła na dywan, rozbiła wazon, zapaliła papierosa bez pytania i zgasiła peta w doniczce, a wychodząc powiedziała, że jedzenie było obrzydliwe? Chyba oczywiste, że nastepnym razem nie wpuścicie jej do domu...

A przy okazji - w czasch kiedy cenzura była powszechnie stosowana, była równie powszechnie, inteligentnie omijana - oto fragment filmu Upał z 1964 roku