Pierwsza niedziela bez handlu minęła spokojnie, bez wieszczonej z różnych stron apokalipsy. Tłumy ruszyły do sklepów w sobotę, w niedzielę miasto wymarło. Problem zamkniętych sklepów był za to we wszystkich mediach. Pytano przechodniów co o tym myślą/ zdania były podzielone/, pokazywano wnętrza pustych galerii handlowych, przypominających hotel z "Lśnienia" Kubricka.

Jak znam pomysłowość Polaków, coś wymyślą. Na razie rekordowe obroty miały w niedzielę stacje benzynowe. W poniedziałek opublikowano sondaże, które miały dać odpowiedź na pytanie - jak spędziliśmy tę pierwszą, niehandlową niedzielę. Jak się można było domyślić, media - w zależności od opcji - wybierały z tych sondaży to, co potwierdzało ich tezę. A to, że Polacy tłumnie ruszyli na - prawie już zieloną - trawkę / chociaż był to pierwszy ciepły i słoneczny dzień w tym roku, więc trudno się dziwić/, a to, że mniej ludzi poszło do kościoła / powód zapewne ten sam - słońce i ciepło/. Nikt jakoś nie pomyślał, że te pierwsze sondaże są absolutnie niewiarygodne. Trzeba takie zrobić pod koniec kwietnia, bo w marcu są dwie niedziele bez handlu, a w kwietniu aż cztery. Tak naprawdę dopiero pod koniec roku okaże się, kto na tym zyskał, a kto stracił.

Już teraz można powiedzieć, że zyskają z pewnością stacje benzynowe, małe sklepiki na tych stacjach zamienią się zapewne w małe supermarkety. Widocznie ludzie pracujący na polskich stacjach nie muszą spędzać niedziel z rodzinami, bo przecież nikt chyba nie uwierzył, że zakaz niedzielnego handlu był spowodowany wielką troską o życie rodzinne pani z Biedronki. Panie, które miały dwie niedziele w miesiącu wolne, a za te pracujące wolne w tygodniu, będą teraz siedziały do późna w sobotę.

W niedzielę musiałam zatankować samochód i - stojąc w długiej kolejce do kasy - zobaczyłam co jest pierwszą, konsumpcyjną potrzebą rodaków. Alkohol. Tak więc poczekajmy na wiarygodne sondaże, a jak coś, to zostaje stacja benzynowa, albo dworzec...

 

Na wszystkie smutki - niedziela na Głównym
Na oddech krótki - niedziela na Głównym
Na sypkość uczuć i brak przyjaciela
Niedziela na Głównym, na Głównym niedziela.

Na niski wskaźnik - niedziela na Głównym
Na nadmiar wyobraźni - niedziela na Głównym
Na splin, frustrację i oddech nierówny
Na Głównym niedziela, niedziela na Głównym.

 

Tak śpiewał Wojciech Młynarski, mistrz pointy. Absurdalną pointę wolnych od handlu niedziel przyniosło, jak zwykle, życie. Otóż pracownicy Państwowej Inspekcji Pracy, którzy mieli sprawdzać, czy ktoś nie łamie przepisów, zbuntowali się. Jeszcze w piątek apelowali, by donosić o wszystkich próbach obchodzenia zakazu, ale w poniedziałek stwierdzili, że...pracowali w niedzielę niezgodnie z prawem. Mówili o tym, że - zgodnie z przepisami - mogą pracować w niedzielę i święta jedynie w "szczególnych przypadkach", a te niehandlowe niedziele takimi przypadkami nie są, bo przecież niedługo będą to wszystkie niedziele. Poza tym stwierdzili, że praca w niedziele jest czynnikiem stresogennym, stanowi więc zagrożenie dla dobrego samopoczucie i zdrowia inspektorów.

No i masz babo placek - kupiony oczywiście w dzień powszedni. Niektórzy mają zwyczaj mówić: Bareja by tego nie wymyślił. Przypominam im, że wcześniej był Piwowski...