Wówczas ogromnie nas to rozbawiło, ale później zrozumiałam, że tak naprawdę gaździna miała rację...

Od 1990 roku bawiłam się w Sylwestra 3 lub 4 razy, bo w pozostałych przypadkach od świtu w Nowy Rok albo prowadziłam program, albo przygotowywałam wiadomości. Dzięki temu mogłam obserwować różne rzeczy, które przegapiłabym odsypiając sylwestrową zabawę. A wiele razy było naprawdę zabawnie - np kiedy Wojtek Cegielski - dziś zagraniczny korespondent Polskiego Radia, wówczas reporter Radia Kraków - przyniósł nagranie osób, które sprzątały Rynek. Państwo usłyszeli w serwisach zmontowany i "ocenzurowny" materiał, ale my płakaliśmy ze śmiechu słuchając surowego nagrania, w którym niezbyt trzeźwi panowie, niezbyt parlamentarnym językiem opowiadali co zmiatali / oprócz szkła/ z płyty Rynku.

Innym razem  w Nowy Rok prowadziłam program od 6 do 10. Kolega, który miał mnie zmienić niestety nie dotarł. Musiałam więc improwizować przez kolejne dwie godziny, po któych pojawił się w stanie tragicznym i tłumaczył dość absurdalnie, że znajomi u których był na Sylwestrze, zamknęłi go w piwnicy. Pech chciał, że jednym z gości na owym Sylwestrze był ktoś kogo dobrze znałam i kilka dni później opowiedział mi rozbawiony, jak ów dziennikarz przesadził z trunkami i padł gdzieś w kącie.

Jeszcze innym razem, właśnie 1 stycznia, Radio Kraków zmieniło częstotliwość. Zaczęliśmy nadawać na obecnej, 101,6 FM a na starej odtwarzana była w kółko informacja gdzie można nas obecnie słuchać, podany był również numer telefonu, pod którym przez cały dzień dyżurowała koleżanka tłumacząc wszystkim zainteresowanym co mają zrobić, żeby włączyć nasz program i dlaczego częstotliwość została zmieniona. Telefonów było mnóstwo, dzwonili głównie zdezorientowani starsi ludzie, ale ranowiele osób "pod wpływem", a najzabawniejsze teksty znalazły się w naszym radiowym "ogródku", czyli archiwum z antenowymi wpadkami. Tak jak bełkotliwa wypowiedź jakiegoś pana - "oj Ewa, Ewa, bo padniesz!". Odtwarzaną na starej częstotliwości i powtarzaną raz za razem informację, nagrała ówczesna dyrektor anteny Ewa Stykowska.

Mniej zabawną stroną pracy w Nowy Rok od świtu jest to, że pracuje się po nieprzespanej nocy, bo trudno zasnąć, gdy wokół strzelają petardy i fajerwerki, wszyscy krzyczą, bawią się głośno. Jadąc samochodem należy też - z przyczyn oczywistych -  wyjątkowo czujnie zwracać uwagę na innych użytkowników drogi.

Tak było i w tym roku - przed dyżurem od 6 do 14 - udało mi się przespać niecałe dwie godziny a kiedy jechałam przez Kraków miałam wrażenie, że jedynymi trzeźwymi kierowcami byli taksówkarze, kierowcy MPK i ja. Pozostałe pojazdy poruszały się po drodze dość podejrzanie, nie zauważyłam też niestety żadnego patrolu drogówki. Może miałam pecha.

Stary Rok zakończył się sylwestrowymi koncertami w różnych telewizjach o których wypowiadać się nie będę, bo słucham całkiem innej muzyki, więc koncertów nie oglądałam. Uważam jednak, że zadaniem mediów publicznych nie jest chwalenie się oglądalnością, czy słuchalnością, ale misja, więc media gust powinny raczej kształtować a nie schlebiać tym, którzy uwielbiają disco polo. A płacenie horrendalnego honorarium panu, który przez kilka minut w rytm latynoskiego przeboju kręcił pupą i na dodatek nie śpiewał, tylko ruszał ustami, jest - delikatnie mówiąc - absurdem. Prywatne telewizje mogą sobie robić co im się podoba, bo za to nie płacimy z naszych podatków, natomiast za publiczną jak najbardziej.

A skoro już o pieniądzach mowa, to jeżeli pieniędzy  nie ma, to lepiej sobie darować produkcję czegoś na poziomie szkolnego teatrzyku. W Nowy Rok ww. telewizja uraczyła nas pierwszymi odcinkami parodii historycznego serialu. Osoby, które się historią interesują, wzruszyły ramionami z zażenowaniem i dalszych odcinków oglądać nie będą. Niestety obawiam się, że dla wielu ludzi będzie to jedyne źródło wiedzy historycznej o średniowiecznej Polsce a to już jest przerażające.

Mimo wszystko, lepszego nowego roku Państwu życzę - a zamiast śmierdzących piekłem petard, trochę niebiańskiej muzyki...