Cieszyć się jednak należy, że zawodnicy w Krakowie chodzili po ziemi i nie dali się od niej oderwać – zupełnie inaczej niż w Zakopanem, gdzie Tatrzański Park Narodowy odleciał w opary absurdu i zażądał… rozebrania kolejki na Kasprowy Wierch, a to z powodu nieuregulowanej kwestii przelotu wagoników nad terenami Parku. „Co on mnie tu na moje niego wlata!” wołał co prawda Pawlak na samolot, w filmie „Kochaj Albo Rzuć” - ale że zobaczę taka akcję na żywo, to się nie spodziewałem. Pawlaka można jeszcze zrozumieć – człowiek starej daty, do opylania z powietrza nienawykły, no a samolot też nie co dzień nad swoim polem widział. Ale kolejka na Kasprowy jeździ z grubsza od 80 lat, ciągle po tej samej trasie – i tu raczej trudno o zaskoczenie. Dlatego dziwi postawa władz Parku, które zachowały się tak jakby w nocy przyszli złodzieje i tę kolejkę im wśród kozic i świstaków wybudowali.       

Te wszystkie urzędnicze gry i zabawy mogą budzić śmiech albo przerażenie – w zależności od tego jak poważnie je traktować, ale najsmutniejsze jest to, że tego wszystkiego dałoby się uniknąć, gdyby istniały odpowiednio sprawne kanały komunikacji – oraz chęć ich używania. Krótko mówiąc – gdyby ludzie chcieli i potrafili ze sobą rozmawiać. Odwrócić głowę i wydąć policzki w geście „…bo tak!”, to jest dobre na podwórku – i stamtąd to pamiętam. Ale nawet tam takiego potem nikt nie chciał do drużyny wybrać. No właśnie – wybrać…