Pierwsza refleksja po wysłuchaniu wszystkich jest taka, że poziom techniczny młodych muzyków jest bardzo wysoki. Młodzi na prawdę grają znakomicie. Opanowanie instrumentu nie stanowi dla nich najmniejszego problemu. Gdybyśmy porównali nagrania współczesnej młodzieży, w tymi sprzed 30, 40 lat, to usłyszelibyśmy zapewne, jak bardzo technika gry „poszła do przodu”. Dawniej na takim poziomie technicznym jak dzisiejsi studenci grały gwiazdy. Tak na marginesie, co to jednak znaczy dostęp do nagrań i możliwość uczenia się w różnych miejscach u różnych pedagogów , a także udział w konkursach w wielu krajach a przez to możliwość ciągłej konfrontacji z innymi młodymi!
Druga refleksja jest taka, że idealnie zagrany utwór nie wystarczy by przyciągnąć publiczność, by zmusić do zasłuchania się, by wciągnąć w swoją opowieść, by słuchacze zechcieli oderwać myśli od codzienności i dać się porwać muzyce. Uczestnicząc w koncercie zastanawiałam się jak to jest, że jednego artystę chcemy słuchać a innego nie. I znowu jak mantra wraca stwierdzenie, że oprócz techniki liczy się jeszcze to „coś”. Jeden to „coś” ma, a inny nie. Trudno to „coś” określić. Niektórzy to nazywają inaczej i mówią, że trzeba mieć w muzyce coś do powiedzenia. I to jest racja.
Podczas czwartkowego wieczoru miałam świetny przykład na to „coś”, co sprawia między artystami różnicę. Okazją stało się porównanie dwóch skrzypaczek, gdyż obie wykonywały ten sam utwór. Była to wirtuozowska Fantazja na tematy z opery” Carmen” zmarłego w latach 60. Franza Waxmana, utwór naszpikowany trudnościami technicznym, ale jednocześnie niosący piękne i znane powszechnie tematy. Obie artystki grały bardzo dobrze, obie pięknie prezentowały się na scenie, obie radziły sobie doskonale w niuansach technicznych, ale jedna z nich skradła serca publiczności. Była to Celina Kotz (na fortepianie akompaniował jej Marcin Sikorski), której gra wywołała ogromne poruszenie. Każdy ruch smyczka, każdy dźwięk, zmiana tempa była zachwycająca. To poruszenie czuło się na widowni. Druga artystka Roksana Kwaśnikowska, też znakomita, nie miała w sobie aż takiej siły przekonywania do swojej opowieści. Już od pierwszych dźwięków stało się jasne, że nie ma aż takiej energii w jej grze, jak była u poprzedniej wykonawczyni. Ale za to występowała z fantastycznym pianistą, Krzysztofem Staniendą. I tak słuchając zastanawiałam się, a gdyby tak połączyć w duet Celinę Kotz z Krzysztofem Staniendą? Czy te dwie duże osobowości mogłyby ze sobą pracować? A jeżeli tak, to jaki byłby efekt?
Obie skrzypaczki otrzymały nagrodę. Celina Kotz z Poznania zajęła I miejsce (nagroda ministerstwa) zaś Roksana Kwaśnikowska z Warszawy – III miejsce (prezydenta miasta Krakowa). II nagroda (rektora AM w Krakowie) natomiast przypadła Sławomirze Wildze z Łodzi, która brawurowo wykonała IV sonatę e-moll na skrzypce solo, belgijskiego kompozytora Eugène Ysaÿe . Warto zapamiętać te nazwiska, bo niebawem zapewne będzie o nich głośno.
Po koncercie, czekając na windę, przekonałam się, że Kopalnia Soli w Wieliczce żyje także wieczorem. Jeszcze na korytarzach można było spotkać wycieczki, a winda, która zabierała na górę publiczność koncertu, na dół zwoziła kuracjuszy sanatorium, nocnych mieszkańców kopalni.