Muzycy najstarszej orkiestry Londynu, zespołu który został uznany przez magazyn „Gramophone” za jedną z pięciu najlepszych orkiestr świata,  wyglądali całkiem zwyczajnie. Wchodzili na estradę wolno, z pewnym luzem, wręcz nonszalancją, często nie przerywając rozmów między sobą. Ale czuło się w nich klasę. A jak zaczęli grać, to stało się jasne,  że mamy do czynienia z niezwykłym zespołem.

Wieczór rozpoczął się od minuty ciszy, którą uczczono pamięć Pawła Adamowicza a następnie zabrzmiała „Muzyka na instrumenty strunowe, perkusję i czelestę” Béli Bartóka, kompozytora węgierskiego zmarłego w 1945 roku w Nowym Jorku, artysty który  był bardzo czuły na folklor; zresztą rejestrował liczne śpiewy różnych  grup etnicznych, także poza Europą. Kompozytor zerwał z estetyką romantyzmu, porzucił system dur moll, wprowadzając muzykę na nowe tory i pozostając jednym z najważniejszych twórców XX wieku.

„Muzyka na instrumenty strunowe, perkusję i czelestę” powstała w 1936 roku na zamówienie Paula Sachera , dyrygenta i mecenasa. Warto wiedzieć, że Sacher  dysponował ogromnym majątkiem dzięki małżeństwu z dziedziczką firmy farmaceutycznej Hoffmann–La Roche, a gdy umierał w 1999 roku był uznany za najbogatszego mieszkańca Europy. Jego ideą było wspieranie twórców. I robił to przez całe życie, zamawiając  utwory u takich kompozytorów jak m.in.  Strawiński, Martinu, Hindemith, Strauss, Lutosławski. Dziś fundacja jego imienia, która siedzibę ma w Bazylei dysponuje wielkimi zbiorami manuskryptów najważniejszych dzieł w historii muzyki XX wieku i utwór Beli Bartoka jest w tych zbiorach. Paul Sacher był w Krakowie w latach 90., gdy otrzymał tytuł doktora honoris causa tutejszej AM. Miałam przyjemność z nim rozmawiać o muzyce i o jego działalności. Wspaniały, wielki, skromny człowiek.

„Muzyka na instrumenty strunowe, perkusję i czelestę” w wykonaniu Londyńczyków już od początku chwyciła  za serce. Cisza na widowni aż dźwięczała a utwór rozwijający się od niezwykłego piana aż po szalony finał zrobił na mnie ogromne wrażenie.  Ale najwięcej emocji wywołała we mnie prezentacja  VI Symfonii A-dur Antona Brucknera.  Ten godzinny utwór pierwsze pełne wykonanie miał w 1899 roku, w trzy lata po śmierci twórcy, pod dyrekcją Gustava Mahlera.

Wielokrotnie słyszałam różne opinie o muzyce Brucknera. Sprowadzały się głównie do stwierdzenia, że Bruckner to nudziarz, a jego utwory pełne są „niebiańskich dłużyzn”.  Nic bardziej fałszywego. Bruckner jest świetnym kompozytorem, tylko w większości dyrygenci nie znają klucza do tej muzyki. A po za tym, jak się nie ma do dyspozycji doskonałej orkiestry, to lepiej zapomnieć o wykonywaniu Brucknera.

Za najlepszego interpretatora Brucknera uważany był Stanisław Skrowaczewski, zmarły blisko 2 lata temu polski dyrygent, który jak nikt identyfikował się z tym twórcą. Miałam szczęście bo poznałam go właśnie gdy pracował nad VI Symfonią Brucknera.  I choć nagrywaliśmy wtedy rozmowy do książki, to ta symfonia była cały czas w tle, w próbach. Ten utwór mnie zafascynował tak mocno, że złapałam wtedy brucknerowskiego „bakcyla”.

Interpretacja Londyńczyków bardzo przypadła mi go gustu. Była lekka, pełna kontrastów i finezyjnego budowania napięć.  Urzekło mnie przede wszystkim Adagio, zagrane z wielkim oddechem, niezwykle przejmujące. To zresztą jeden z piękniejszych fragmentów Brucknera. Jest w nim rozpacz, smutek i gniew, ale też pewnego rodzaju ukojenie. Wzruszające. Zaskoczyło mnie też bardzo  scherzo, skoczne i wesołe, tak jak na scherzo przystało.

Ale to nie był koniec. Simon Rattle, któremu zawdzięczamy przecież wprowadzenie w wielki obieg muzyki utworów Karola Szymanowskiego i który interesuje się także twórczością Witolda Lutosławskiego na bis zapowiedział po polsku i zagrał po polsku:  „Tańce góralskie” Moniuszki.  Ale utwór! Ale żywioł!

Londyńczycy wystąpili w Krakowie w ramach cyklu koncertowego ICE Classic. I choć pewnie ta orkiestra nieprędko przyjedzie znowu do nas, to jednak kolejne odsłony tego cyklu zapowiadają się równie wyśmienicie:  28 marca wystąpi Philippe Herreweghe z Isabelle Faust, zaś 3 lipca Philippe Jaroussky. Nie wolno przegapić!