Książka „Komeda. Osobiste życie jazzu” wydana w 2018 roku przez oficynę Znak niezwykle wciąga. Czyta się ją z ogromnymi emocjami, zapominając o własnym życiu. Muzycy jazzowi lat 50. i 60. szybko stają się przyjaciółmi, bez których nie można wyobrazić sobie codzienności. A po skończeniu lektury pozostaje dojmująca pustka i żal. Żal, który może uciszyć tylko następna dobra książka.

Krzysztof Komeda, którego właściwe nazwisko brzmiało Trzciński, rocznik 1931, z zawodu laryngolog, zrezygnował z kariery lekarskiej dla niepewnego życia z muzyki jazzowej. Jeszcze rozpoczął pracę jako lekarz, ale szybko ją zakończył czując, że to nie jest jego świat. Pianista znany był w Polsce z licznych występów, głównie z własnym sekstetem oraz przede wszystkim jako kompozytor muzyki filmowej. Statystyka zadziwia, bo pokazuje, że Komeda napisał  muzykę aż do 65 filmów, w tym do takich jak m.in.: „Niewinni czarodzieje” Andrzeja Wajdy, „Do widzenia do jutra” Janusza Morgensterna, „Prawo i pięść” Jerzego Hoffmana czy „Nóż w wodzie” Romana Polańskiego. Bywały lata, że w ciągu roku komponował ścieżkę dźwiękową do kilku a nawet kilkunastu filmów.

Ale największy sukces, na skalę światową odniósł pisząc muzykę do obrazu Romana Polańskiego z 1968 roku „Dziecko Rosemary”, ze słynną „Kołysanką”, która stała się przebojem światowym. Ten film, mógłby zapoczątkować wielką karierę kompozytora. Niestety, nieszczęśliwy wypadek przekreślił wszystko. Co ciekawe, że to filmy Romana Polańskiego stanowią ramy jego działalności jako kompozytora muzyki filmowej. Warto pamiętać, że Komeda rozpoczyna swoje życie filmowe od szkolnej etiudy Romana Polańskiego, ale bardzo zauważonej: „Dwaj ludzie z szafą”.

Komeda żył krótko, niespełna 38 lat, ale jego życie było niezwykle intensywne i obfitujące w wiele spotkań, rozgrywających się w wielu miejscach świata. Niestety nie pisał dzienników, jego listy są wielką rzadkością, a z parozdaniowych kartek, które wysyłał z podróży do domowników tytułując je „Kochany Domu”, trudno jest odtworzyć życie artysty, a także jego poglądy na świat, na muzykę. Dla  Magdaleny Grzebałkowskiej, autorki  fantastycznych książek, takich  jak m.in.: „Ksiądz Paradoks. Biografia Jana Twardowskiego” czy „Beksińscy. Portret podwójny” ten „milczący bohater” był zapewne nie lada problemem.

Ale autorka poradziła sobie z nim doskonale, decydując się by życie Komedy pokazać w kontekście historii polskiego jazzu. Tam gdzie nie ma zbyt wiele informacji o Komedzie, autorka buduje szerokie tło. Dzięki czemu książka ta staje się dokumentacją niemal całego pokolenia buntowników, dla których jazz stał się oknem na świat; stał się wolnością. Pokazuje też czasy w jakich przyszło polskim artystom żyć.  A także staje się przypomnieniem funkcjonowania w PRL-u.

Wzruszają sceny, gdy młodzi muzycy siedząc przy zakazanych audycjach radiowych spisują płynącą muzykę „z ucha”, jak dzielą się frazami, by z jednego wysłuchania mieć jak najwięcej materiału zapisanego, materiału do grania. Bo przecież w Polsce nie było wtedy żadnych płyt i nut z tego typu muzyką. W ogóle nic nie było.  Wzrusza, gdy pokazuje karkołomne starania o instrumenty. Zdobycie wibrafonu czy saksofonu, często zdezelowanego, trwa lata i okupione jest ogromnym wysiłkiem. Nie mówiąc już o mieszkaniach, paszportach, wizach, zaproszeniach, bez których nie dało się wyjechać za granicę, czy o Polskiej Agencji Artystycznej „Pagart”, jedynej która organizowała zagraniczne koncerty, ściągając z honorariów artystów duży procent.

Magdalena Grzebałkowska wykonała gigantyczną pracę dokumentacyjną. Książka pełna jest cytatów z gazet i czasopoism, recenzji, wywiadów. Znajdują się tu wypowiedzi wielu przyjaciół i współpracowników Komedy. Imponujące jest także to, że autorka niczym detektyw ruszyła w podróż śladami kompozytora, poprzez państwa skandynawskie, Rosję i poprzez USA. Życie Komedy, które do tej pory znaliśmy głównie z relacji jego żony, Zofii Trzcińskiej, dostaje inne światło. Ze wspomnień wielu osób wyłania się portret pianisty, inny niż chciała go widzieć żona. Okazuje się np., że Zofia Trzcińska nie była jedyną miłością Komedy i że artysta niemal uciekł od niej wyjeżdżając do Kalifornii. Roman Polański mówi:  ”Przecież jechał do pracy. Zaproponowałem studiu kompozytora i ono się tym zajęło. Wątpię poza tym, czy Krzysio chciałby, żeby Zosia przyjechała. Dla niego to była świetna okazja, żeby się od niej wyrwać”.

Autorka książki dociera także do Andrzeja Krakowskiego, ostatniego żyjącego świadka tragicznego upadku Komedy ze skarpy i publikując ją jako pierwsza przeciwstawia jego wersję innej, stawiając liczne pytania. Odwiedza ulicę w Stanach Zjednoczonych, na której mieszkał pianista, pyta sąsiadów, opisuje to, co pozostało po 50 latach. Dzięki jej pracy Krzysztof Komeda staje nam się bliższy i bardziej ludzki. Więcej o nim wiemy, choć nadal pozostaje tajemniczy.

Warto przeczytać!