Najważniejsza różnica jest taka, że w Polsce mamy wybory bezpośrednie, a w Stanach - pośrednie. To oznacza, że obywatele - tak jak u nas - idą do głosowania. Jednak, choć głosują na prezydenta, zaznaczając na karcie wyborczej jedno z kilku nazwisk, to faktycznie wybierają nie kandydata na prezydenta, ale wskazanych przez niego elektorów z danego stanu.

Te wybory odbywają się zawsze na początku listopada, ale prezydenta - już bezpośrednio - wybierają elektorzy, w grudniu, i to ich głosy mają znaczenie.

Kim są elektorzy?

To najczęściej partyjni działacze. Łącznie jest ich w całych Stanach Zjednoczonych 538, ale w poszczególnych stanach ich liczba jest różna.

Są stany, które mają czterech elektorów, i są takie, które mają ich 55. To wszystko zależy od wielkości stanu i liczby okręgów do głosowania w tym stanie. Im więcej okręgów, tym więcej elektorów. Stąd - nieco upraszczając - można powiedzieć. że są stany, w których głos mieszkańców liczy się bardziej, i takie, których wybór jest dla ostatecznego wyniku mniej istotny. To trochę tak, jakby głosowanie w Małopolsce było ważniejsze od - z całym szacunkiem - głosowania w województwie opolskim.

Prezydentem zostaje ten, kto zdobędzie co najmniej 270 głosów elektorskich. Dlatego ostatecznie zwyciężyć może nie ten, kto dostał więcej głosów w wyborach powszechnych, od obywateli, tylko ten, kogo poparła większość elektorów.

Tak było, gdy Al Gore przegrał z Georgem Bushem.

W takim razie - który dzień jest faktycznie dniem wyborów prezydenta Ameryki?

Wynik wyborów prezydenckich właściwie jest znany w dniu wyboru elektorów, bo to ich głosy decydują o zwycięstwie. Elektorzy bowiem zobowiązują się głosować na tego, kogo reprezentują i kto wygrał już w głosowaniu powszechnym w danym stanie. I z reguły dotrzymują słowa, bo  są związani z partią "swojego" kandydata i wyrażają "wolę" swojego stanu, który już wskazał zwycięzcę. Gdyby postąpili inaczej, można by mówić o politycznym samobójstwie. Choć i to się zdarzało.

I jeszcze jedna ciekawostka - elektorzy głosują  w PIERWSZY PONIEDZIAŁEK PO DRUGIEJ ŚRODZIE GRUDNIA.

Jednak cała wyborcza procedura trwa o wiele dłużej

Do tego wszystkiego dochodzą jeszcze prawybory, które wczoraj zaczęły się w stanie Iowa. W ten sposób właściwa kampania w amerykańskich wybory prezydenckie prezydenckich trwa od lutego do grudnia.

Prawo do głosowania mają wszyscy, którzy ukończyli 18 lat. Żeby zagłosować, trzeba się zarejestrować, bo w Stanach nie ma obowiązku meldunkowego.

Od lat amerykańska scena polityczna jest podzielona między republikanów i demokratów , bo choć w USA istnieją też inne partie, to właściwie się nie liczą. Demokraci i republikanie mają też "swoje" stany, czyli takie, które od dekad głosują na jednych lub drugich.

Są też jednak stany swingujące - czyli zmieniające polityczne preferencje. Stąd też zupełnie inna niż u nas dynamika amerykańskiej kampanii wyborczej, bo właśnie w swingujących stanach jest ona zazwyczaj najbardziej intensywna, one też dysponują dużą liczbą głosów elektorskich.

Dlaczego to wszystko jest tak bardzo skomplikowane?

Ten system odzwierciedla różnorodność poszczególnych amerykańskich stanów i jest niełatwym kompromisem godzącym ich autonomię z państwową jednością, którą tworzą. Ogromne znaczenie ma też tradycja polityczna, która wytworzyła się po zakończeniu wojny secesyjnej  Ale taki sposób głosowania budzi kontrowersje i od lat wprowadzane są w nim różne - jak dotąd raczej drobne - poprawki.

 

 

Daniela Motak