I pomyśleć Drodzy Państwo, że nie tak dawno, kiedy byliśmy z Red. Kasią Pelc jeszcze młodsi niż dziś, to przemawialiśmy do Państwa pod takim właśnie szyldem rozmowy (no - powiedzmy rozmówki raczej...) "Było - i nie ma".

Dziś - dwa słowa do młodzieży, tzw pokolenia pochylonych głów.
Państwa rodzice żyli w kraju stałych niedoborów. Szczególnie dobrze widać to było własnie przed świętami, kiedy - jak to się w biednych krajach zdarza - każdy chciał nakupić dużo jedzenia.

Bo Święta polskie musiały być obfite. A obfitość - to (w tamtych czasach) DUŻO JEDZENIA, koniecznie mięsa.

To jedzenie, a szczególnie mięso, próbowano kupować na różne sposoby, także na czarnym rynku żywnościowym. Jego stałymi elementami była tzw. baba z cielęciną, czyli pani z podkrakowskiej wsi, która zjawiała się w kuchni naszej mamy lub babci, była koniecznie zaprzyjaźniona, nierzadko od kilku pokoleń. Poza cielęciną, w Krakowie (obowiązkowo) zwaną"cielęcinką" przywoziła też niekiedy tzw. swojską kiełbasę, czyli solidnie natartą i doprawioną czosnkiem kiełbasę wiejską.

By cokolwiek kupić (a to się często nie udawało, bo "...za mało rzucili") trzeba było stać w długich kolejkach. Gdyby kto z Państwa nie wiedział, co to jest kolejka, temu trzeba koniecznie ofiarować prezent pod choinkę, w postaci wydanej przez IPN gry "Kolejka". Zrobiła ona międzynarodową karierę i została przełożona na wiele języków - więc coś w tym być musi!

Konrad Myślik/kp