Na początku marca 1945 r. aresztowany w Krakowie przez NKWD i wywieziony do sowieckich łagrów. Po powrocie do Polski osadzony w Obozie Pracy Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego w Złotowie k. Tucholi. Po wyjściu na wolność kontynuował studia na Wydziale Prawa UJ. Szykanowany za działalność patriotyczną zmuszony został do przerwania studiów doktoranckich i wyjazd z Krakowa. 10 maja 2014 r. odebrał tytuł doktora honoris causa najstarszej polskiej uczelni.

W programie Jolanty Drużyńskiej prof. Kieżun opowiadał o pracy konspiracyjnej w akowskim batalionie Baszta i swoich powstańczych losach w oddziale do zadań specjalnych Harnaś w batalionie Gustaw.

Jeszcze przed wybuchem powstania, 25 lipca 1945 r. – wspominał profesor – do jego mieszkania, w którym był skład broni, przyszło kilku kolegów. „Dowództwo nasze nas zdradziło – przytaczał ich słowa w programie. – W tej chwili jest fantastyczna okazja. Niemcy uciekają. W ciągu jednego dnia będziemy mieć całą Warszawę. Wobec tego my rozpoczniemy, a potem pewnie przyłączą się do nas inni. Witek, decyduj!” – usłyszał. – Mogłem rozpocząć powstanie – mówił w programie – ale zdecydowała lojalność i posłuszeństwo żołnierza wobec dowództwa, a rozkazu wtedy jeszcze nie było.

Według profesora wybuch powstania zdecydowanie przyspieszył ogłoszony 27 lipca 1945 r. przez uliczne megafony, „szczekaczki”, rozkaz gubernatora dystryktu warszawskiego GG Ludwiga Fischera nakazujący stawienie się następnego dnia 100 tys. mężczyzn i kobiet w wieku od 17 do 65 lat do pracy przy budowie umocnień nad Wisłą. Wezwanie Fischera zostało zbojkotowane przez warszawiaków. Jednocześnie AK ogłosiło alarm, odwołany następnego dnia.

Jolanta Drużyńska: – Dlaczego odwołano mobilizację, mało mówi się na ten temat dziś? – Nikt dokładnie tego nie wie – wyjaśniał prof. Kieżun. – Przypuszczam i chyba prawidłowo, że pierwsza była informacja, że jeszcze Niemcy nie są zdolni, żeby nas wymordować [za odmowę wykonania rozkazu Fischera – red.]. Druga rzecz to mogła być informacja, że Armia Czerwona lada moment pojawi się na rogatkach Warszawy.

Do tego należy dodać propagandową siłę wezwań (29 lipca) Radia Moskwa nadawanych w języku polskim wzywających ludność Warszawy do walki, potem powtórzonych kilkakrotnie przez Radiostację Kościuszko: „Ludu Warszawy, do broni... uderzcie na Niemców...”. Podobnej treści propagandowe ulotki rozrzuciło nad miastem sowieckie lotnictwo.

Powstanie to była konieczność – podkreślał z całą mocą w programie prof. Witold Kieżun. Wtedy Powstańcy nie wiedzieli jeszcze o trwających zakulisowych przepychankach w sprawie pomocy dla powstania, o kłamliwych zapewnieniach Stalina o pomocy dla Polski w rozmowie z Mikołajczykiem, który przebywał pod koniec lipca i z początkiem sierpnia w Moskwie i późniejszych bezowocnych zabiegach premiera polskiego rządu na uchodźstwie w sprawie ratowania powstania przez aliantów. – Tymczasem – mówił profesor – już 12 sierpnia Stalin oświadczał, że powstanie warszawskie to bzdurne awanturnictwo niegodne pomocy.

23 września Kieżun, ps. „Wypad”, m.in. za akcje zdobycia komendy policji został odznaczony przez generała Tadeusza „Bora” Komorowskiego orderem Virtuti Militari. Podczas uroczystości zadał mu trzy ważne pytania: czy powstanie było uzgodnione z rządem londyńskim, czy znane są generałowi plany dowództwa Armii Czerwonej stacjonującego na Pradze i jak wygląda z nimi współdziałanie oraz jaki jest stosunek nasz do Armii Ludowej (w gronie odznaczonych było dwóch alowców).

Te trzy pytania, zadane w budynku gazowni przy ul. Kredytowej, przypomni Kieżunowi jeden z oficerów śledczych NKWD podczas przesłuchania w więzieniu Montelupich w Krakowie po jego aresztowaniu w marcu 1945 r.

– Za to, że walczyłem w powstaniu, za to mnie aresztowali – mówił prof. Kieżun i przypominał słowa Stalina z 1945 r.: „Nie Niemcy, ale Polska to nasza największa zdobycz wojenna”.

– Nasza teza w powstaniu była taka – kontynuował opowieść profesor – że oczywiście nie możemy być pewni zwycięstwa, ale żołnierz bije się do końca. Miałem i inni też, dosyć tej pięcioletniej wojny. Niemcy zniszczyli nam młodość, zniszczyli nam wszystko. Niemiec do Polaka zawsze zwracał się z krzykiem, cały czas wrzask. W „Mein Kampf” Hitler jasno pisze, że Polacy, Słowianie to są podludzie, których trzeba zniszczyć. Na tym polegała tragedia, że oni nie walczyli z nami na zasadzie równorzędnej, oni walczyli z nami, jak ze zwierzętami. To było cały czas upokarzanie, więc w powstaniu to była walka na śmierć i życie, ale z naszej strony to nie była zemsta.

10 maja 2014 r. w Collegium Maximum, podczas głównych uroczystości obchodów 650-lecia Uniwersytetu Jagiellońskiego, prof. Witold Kieżun odebrał tytuł doktora honoris causa UJ nadany za „wybitny w skali międzynarodowej dorobek naukowy w zakresie nauk o organizacji i zarządzaniu, a w szczególności za kontynuacje polskiej myśli prakseologicznej, międzynarodowe dokonania w zakresie teorii i praktyki funkcjonowania administracji oraz zarządzania publicznego, w tym za osiągnięcia jako eksperta ONZ w krajach afrykańskich, wychowanie wielu pokoleń uczonych..., propagowanie dobrego imienia Polski i polskiej nauki w świecie, postawę patriotyczną, której dowiódł jako uczestnik Powstania Warszawskiego...” (fragment uchwały Senatu UJ z uzasadnieniem przyznania tytułu honoris causa).


– Byłem niesłychanie wzruszony odbierając ten doktorat – mówił w programie Jolanty Drużyńskiej profesor.

W latach 50. Kieżun był na Wydziale Prawa asystentem słynnego karnisty prof. Władysława Woltera. Miał już opracowaną koncepcję pracy doktorskiej, kiedy powiadomiony został przez dziekana, że jego pozostaniu na uczelni, jako człowieka, który przebywał jeszcze niedawno w obozie pracy MBP, sprzeciwia się organizacja młodzieżowa wydziału. – To dla mnie wielkie przeżycie właśnie dlatego – wyznawał na zakończenie rozmowy prof. Kieżun – że uniwersytet, który nie widział mnie jako pracownika naukowego, teraz uznał mój dorobek.

 

 

 

Jolanta Drużyńska/mk/bk